SŁOWNIK BIOGRAFICZNY

Żołnierzy 2 Korpusu Polskiego



Drukuj
http://indeks2kp.pl/wp-content/uploads/2020/08/nopic.jpg

Bolesław Czubak


IMIĘ: Bolesław
NAZWISKO: Czubak
IMIĘ OJCA:
IMIĘ MATKI:
NAZWISKO RODOWE MATKI:
DATA URODZENIA:
MIEJSCE URODZENIA: Wadowice
DATA ŚMIERCI:
MIEJSCE ŚMIERCI:
MIEJSCE POCHÓWKU:
ŻYCIE PRZED II WOJNĄ ŚWIATOWĄ

„Urodziłem się w Wadowicach w województwie krakowskim. Mój dziadek ze strony matki był bardzo bogaty. Pochodził z Fidelusów, rodziny, która prawdopodobnie przyjechała z Hiszpanii. Dziadek kupił majątek na wschodzie od jednego z książąt Jabłonowskich w województwie stanisławowskim. Skończyłem gimnazjum w Krakowie. W domu bywałem bardzo rzadko. Większość czasu spędzam w internatach. Po maturze poszedłem do Szkoły Podchorążych przy 19-tym pułku we Lwowie, a potem wysłano mnie na praktykę do 48-go pułku do Stanisławowa. Po jej zakończeniu w 1938 roku dostałem nominację na podporucznika, co było raczej nieczęste. Chciano mnie w ten sposób zachęcić do wybrania kariery zawodowego wojskowego. Ostatni rok przed wojną uczyłem w Korpusie Kadetów we Lwowie.”

LOSY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ (PRZED WSTĄPIENIEM DO ARMII ANDERSA)

„Wybuchła wojna. Zostałem zmobilizowany w drugim rzucie do 48 pułku do Stanisławowa. Wymaszerowaliśmy 3 września. Od Dębicy wycofywaliśmy się aż do Lwowa. Musieliśmy się przebijać przez nacierających Niemców. Byłem dowódcą kompanii. W Piaskach pod Lwowem zorganizowano linię obrony. Niestety przeważające siły niemieckie przerwały ją wkrótce. Jak grom z nieba spadła wiadomość, że Rosjanie zaatakowali i zajęli Lwów. O godzinie 2-ej w nocy zwołaliśmy naradę kilku oficerów, aby zadecydować, co robić dalej. Zdecydowaliśmy się przedostać do Lwowa. Miałem tam znajomych. Po dwóch dniach pobytu u przyjaciół doniesiono mi, że rozwieszono odezwę władz sowieckich, że wszyscy oficerowie mają się zebrać na rynku koło hotelu George’a. Kilka tysięcy emerytowanych oficerów rezerwy i ja między nimi, zebrało się w wyznaczonym punkcie. Wojsko sowieckie otoczyło nas i załadowali nas na stacji kolejowej na wagony. Transport przetaczał się między Stanisławowem i Podhajcami tam i z powrotem. Wyglądało na to, że nie wiedzieli, co mają z nami zrobić. Zatrzymali pociąg przy jakiejś wiosce i pozwolili niektórym oficerom pójść do wioski i zaopatrzyć się w jedzenie. Niewielu oficerów zdecydowało się pójść do wioski, bo obawiali się band ukraińskich, które grasowały w tym rejonie. Jeden z moich kolegów oficerów, podporucznik Nitka, miał ojca, maszynistę i ten pomógł mu się wydostać z transportu. Podjechał lokomotywą na sąsiedni tor, puścił parę i w jej kłębach udało się Nitce przeskoczyć do maszyny. Jeden z sowieckich żołnierzy zwrócił się do mnie w przystępie szczerości i powiedział: „Ty pożałujesz, że jesteś oficerem. Pójdziesz pod ściankę.” Wziąłem jego ostrzeżenie serio i poprosiłem go, aby mi pozwolił przynieść ze stacji gorącą wodę dla chorych. Skorzystam z tej okazji, zdobyłem od kolejarzy cywilne ubranie i ukryłem się w piekarni niedaleko stacji. To mnie uratowało od niechybnej śmierci. Wszyscy moi koledzy z transportu zginęli w Katyniu. W cywilnym ubraniu przedzierałem się do Nadwórnej nad granicą rumuńską. Rosjanie obstawili szczelnie granice. Postanowiłem zorganizować ucieczkę do Rumunii. Dla zamaskowania zgłosiłem się jako nauczyciel do miejscowej szkoły i pracowałem tu przez dwa miesiące. Tu muszę opowiedzieć dziwne zdarzenie. Jedna ze znajomych dziewcząt na „andrzejki” przepowiadała mi z lanego wosku moją przyszłość. Powiedziała, że pójdę na krótko do Rosji na Ural, potem na południe a potem na inny kontynent. Nie wierzyłem, ale przepowiednia okazała się trafna. Organizowałem przeprawy przez granicę. Znalazłem przewodnika, Bojka, który szczęśliwie przeprowadził do Rumunii kilka grup. Płaciliśmy mu ubraniami, bo pieniądze nie miały wartości. Zorganizowałem podziemny punkt, nawiązałem kontakt ze Lwowem i stamtąd przysyłano mi ludzi z poleceniem, aby ich przeprowadzić przez granicę. W końcu ja sam chciałem się przedostać za granicę, bo zauważyłem, że dom, w którym mieszkałem jest obserwowany. Zwiększyłem środki ostrożności i chodziłem tylko do szkoły. W tym samym domu mieszkał ukraiński ksiądz o prohitlerowskim nastawieniu. Któregoś wieczoru wróciłem do domu i zastałem w moim mieszkaniu NKWD. Z miejsca zaaresztowali mnie. Pozwolili zabrać futro (była zima – luty). Nie przesłuchiwali mnie w Nadwórnej a oficer NKWD, który mnie aresztował, przyjechał ze Lwowa. Przewieźli mnie do Lwowa i zamknęli w więzieniu na Zamarstynowie. Zaczęły się przesłuchania. Pytali kogo znam w Nadwórnej. Podałem, że znam wszystkich nauczycieli i nikogo więcej. Nie wiedziałem o co chodzi. Zarzucali mi, że miałem kontakty z ośrodkami kontrrewolucyjnymi we Lwowie. Oczywiście zaprzeczałem wszystkiemu. Okazało się, że z ostatniej przeprawy schwytali dwóch ludzi, którzy na śledztwie wyznali, że to ja organizowałem przerzuty przez granicę. Jeden z nich, którego przebrałem za drwala, mimo ostrzeżeń, zabrał ze sobą portfel ze zdjęciami żony i dziecka i z tego go rozszyfrowali. Przez kilkanaście miesięcy siedzieliśmy w jednej celi razem z całą, ostatnio schwytaną partią, przekradających się za granicę. Był z nami również Hucuł, przewodnik, który bardzo źle znosił więzienie, nie wytrzymał nerwowo i powiesił się. Zawieźli mnie do obozu w Targopolu. Była to centrala zawiadująca wieloma obozami koncentracyjnymi. Pracowałem tam przy wyładowywaniu wagonów. Charakterystyczne było, że współwięźniowie Rosjanie, mimo wspólnego losu, starali się dokuczyć nam Polakom, utrudniając nam np. przenoszenie worków. Praca przy wyładunku dawała nam okazję do podkradania jedzenia, cukru. Kiedyś zabrałem kilka ciastek z przesyłki dla kierownictwa obozu. Jeden z żołnierzy pilnujących nas, okazał mi trochę sympatii i udał, że nie zauważył niczego. Wybuchła wojna z Niemcami. Siedziałem w więzieniu, w jednej celi, wraz z 50 innymi więźniami. Prawdopodobnie dostałem się do tej grupy tylko dlatego, że byłem oficerem. Spotkałem tam wielu Polaków z Rosji i z Litwy. Widzieliśmy przez okno, jak rozstrzeliwali innych więźniów. Dowiedzieliśmy się w więzieniu o zawarciu umowy między Sikorskim a Stalinem. Czekaliśmy na zwolnienie, jednakże daremnie. Postanowiliśmy z kolegą pójść do komendanta i domagać się zwolnienia na podstawie zawartej umowy. Zagrozili nam rozstrzelaniem. Ostatecznie jednak skończyło się przeniesieniem mnie do innego więzienia. Tam spotkałem więźnia o nazwisku Brandys, który okazał się późniejszym premierem Izraela. Był sprytny, nigdy nie pracował w obozie. My ścinaliśmy drzewa a on zawsze pozostawał w obozie. Może dlatego, że w NKWD było sporo Żydów i ci protegowali ich. Umówiłem się z Brandysem, że będziemy się domagali od komendanta zwolnienia z obozu i zagroziliśmy głodówką całej grupy więźniów. Skończyło się karcerem. Posadzili nas na trzy dni, bez jedzenia. Oficer NKWD zaproponował, że skoro jesteśmy teraz aliantami, przerzucą nas za linie niemieckie, abyśmy dołączyli do działającej tam sowieckiej partyzantki. Nie godziłem się na to, bo chciałem iść do polskiego wojska. Zażądałem wysłania telegramu do polskiego ambasadora Kota. Będziemy głodowali tu tak długo, aż nie nadejdzie od niego odpowiedź. Po trzech dniach nadeszła odpowiedź i nazajutrz zwolnili nas.”

PRZEBIEG SŁUŻBY W ARMII ANDERSA

„Pojechaliśmy do Archangielska i stamtąd już na południe Rosji. Dojechaliśmy do Ługowoje, gdzie formowało się polskie wojsko, wkrótce stamtąd przez Krasnowodzk do Persji. Dostałem się do 26-go pułku. W Palestynie w obozie zachorowałem. Lekarze podejrzewali, że mam tyfus, bo miałem czerwona wysypkę na brzuchu. Okazało się, że alarm był fałszywy. Major Borkowski, mój były dowódca ze Stanisławowa rozpoznał mnie i przekazał mnie jako wykładowcę do Szkoły Podoficerskiej. Przerzucano nas z miejsca na miejsce. Byliśmy w Syrii, potem w Iraku. Zostałem dowódcą podoficerskiej szkoły weryfikacyjnej. Zatwierdzała ona stopnie tych, którzy nie mieli żadnych dokumentów, a takich było wielu. Dowódca Brygady, generał Peszek rozpoznał mnie również i proponował mi aby pójść do Wyższej Szkoły Oficerskiej. Niestety spóźniłem się o dwa dni i grupa wytypowanych oficerów wyjechała już do Anglii. Dowódca batalionu Paluch, odkomenderował mnie z kolei do Szkoły Podchorążych w Kirkucie. Uczyłem tam terenoznawstwa i taktyki. Zdarzyło się raz nieszczęście. Odbywał się wykład o obchodzeniu się z granatami. 50 chłopaków zgromadziło się w jednym pomieszczeniu wokół stołu. Odbezpieczony granat wypadł instruktorowi z ręki! 15 chłopców odniosło rany! Syn pułkownika Gigiela z 49-go pułku, chcąc uratował ludzi, przykrył granat rękami. Stracił ręce i oko. Spotkałem go później w Londynie, uczył w wojennej szkole angielskiej, potem pracował w angielskim wywiadzie. Wspaniale się trzymał! Jego brawura uratowała wielu. I znów przenoszono nas do Palestyny, Egiptu i w końcu jako dowódca 3-ej kompanii pojechałem do Włoch, na front. Wysłano nas na patrol. Mieliśmy dotrzeć do rzeki. Nie miałem dużego doświadczenia w włoskich górach i zagubiliśmy się. Schwytaliśmy niemieckiego obserwatora i zabraliśmy go do niewoli. Zaznajamialiśmy się z terenem pod Monte Cassino. Pamiętam dwóch chłopców Leszka Kunca i Tytusa, którzy skończyli szkołę podchorążych. Dostali rozkaz, aby dołączyć do kompanii, jako uzupełnienia, po bitwie pod Monte Cassino. Nie posłuchali i uciekli ze szkoły, by dołączyć do kompanii. Tak bardzo chcieli wziąć udział w zapowiadanej bitwie. Po pierwszym ataku Tytus zginął. Został również ranny mój dowódca kompanii Tarnowiecki. W tej sytuacji, jako zastępca, objąłem dowództwo nie czekając na rozkaz dowódcy batalionu. Chcę tu sprostować powtarzaną wielokrotnie w źródłach informacje. To nie 12 Pułk był pierwszy pod Monte Cassino, ale major Paluch i ja. Paluch, bardzo odważny major, przyszedł do mnie o 8-ej godzinie rano i zaproponował pójście do klasztoru. Zabraliśmy ze sobą dwóch szperaczy. Major uważał, że po tylu pociskach nie powinno zostać żadnej aktywnej miny ludzkiej. I rzeczywiście było pusto i spokojnie doszliśmy do klasztoru. Niemców już nie było. Nie mogliśmy nawet znaleźć żadnego przedmiotu, który chcieliśmy zabrać jako pamiątkę. Straty w mojej kompanii w rannych i zabitych dochodziły do 50%. Jako uzupełnienie dostałem wielu żołnierzy z niemieckiej armii, Polaków ze Śląska, z Pomorza. Byli to wspaniali żołnierze. Na ogół młodsi i dobrze wyszkoleni. Zmienili wszyscy nazwiska na wypadek dostania się do niemieckiej niewoli. Z nimi przeszedłem kampanię we wschodnich Włoszech. Jako pierwsi zajęliśmy Ankonę. Jeden z moich podchorążych był inżynierem. Namawiał mnie aby zabrać platynę z elektrowni. „Będzie pan milionerem po wojnie” – mówił. Zdecydowanie zabroniłem mu. Stałem na kwaterze w pałacu gubernatora. Pałac był świetnie wyposażony w porcelanę i sztućce. Miałem ambicję, aby pokazać jak mnie moja matka uczyła eleganckiego przyjmowania gości. Zaprosiłem wszystkich dowódców łącznie z dowódcą dywizji. Jeden z moich żołnierzy, Jasio Małolepszy pochodził z Legii Cudzoziemskiej. Postarał się o alkohol i nauczył mnie pić. Przez pomyłkę wypiliśmy toast nie koniakiem, lecz czystym spirytusem. Wszyscy się zakrztusili, a tylko dowódca dywizji poprosił o więcej. Pod Ankoną staraliśmy się zdobyć jeńców. Obserwowaliśmy przez szereg dni kiedy przynoszą obiad na linię. Zdecydowałem, że zaatakujemy w samo południe. Wziąłem na patrol samych ochotników. Zabraliśmy czujki bez wystrzału a po nich, również bez wystrzału, 32 Niemców. Nikt się nie spodziewał. Wdarliśmy się pierwsi do Ankony i za to dostałem Krzyż Virtuti Militari. Wojna się skończyła.”

LOSY POWOJENNE

„Kanada była pierwszym krajem, który podjął inicjatywę przyjęcia polskich weteranów. Prawie połowa mojej kompanii zdecydowała się jechać ze mną do Kanady. Zorientowałem się, że był to bardzo przedsiębiorczy element. W Falconara zostało założone pierwsze Koło Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Zostałem wybrany prezesem. Poprosiłem, aby cały zarząd stowarzyszenia został zlokalizowany w centrum Kanady, w Manitobie. Niestety tylko mnie przysłali do Winnipegu, całą resztę rozrzucili po różnych prowincjach. Zaczęto nas zwalniać z wojska. Dostałem odprawę w wysokości 150 funtów angielskich. W Winnipegu miejscowa Polonia przyjęła nas bardzo serdecznie. Powitał nas brygadier Morton i zabrał nas do koszar. Byliśmy zainteresowani zakupieniem dla kombatantów grupowych ubezpieczeń. Przedstawiciel Metropolitan Company, Ukrainiec zaoferował swą pomoc. Zarejestrował 150 kombatantów w swoim towarzystwie ubezpieczeniowym. Każdy musiał na wstępie zapłacić składkę ubezpieczeniową. Początkowo wydawało mi się, że warunki ubezpieczenia są dobre. Po rozmowie z pułkownikiem Sznukiem w Ottawie okazało się, że agent nieprawnie pobrał od nas pieniądze. Po interwencjach u redaktora Synowieckiego z miejscowego „Czasu”, Gruszki z miejscowej „Free Press”, po bezpośrednich telefonach do Centrali Metropolitan w Stanach Zjednoczonych, udało się nam unieważnić umowę i odzyskać wpłacone pieniądze. Pierwsze moje próby pracy na farmie, przy dojeniu krów, zakończyły się niefortunnie. Zostałem pokopany przez krowę. Usiłowania Synowieckiego zwolnienia mnie z farmy spełzły na niczym. Wkrótce jednak udało mi się uzyskać formalne przeniesienie na farmę Polaka Dukowskiego, który nie wymagał ode mnie pracy. Mieszkałem w Winnipegu i mogłem więcej czasu poświęcić na sprawy związane z rozrzuconymi po farmach żołnierzami. Okazało się, że u wielu kombatantów stwierdzono gruźlicę i chciano ich odesłać do miejsc, skąd przyjechali, tzn. do Włoch. Po naszych protestach udało się ich wszystkich umieścić w sanatorium w Brandon. Mieli tam dobre warunki i wszyscy zostali po pewnym czasie wyleczeni. Zorganizowano dobrowolną składkę wśród kombatantów i opiekowaliśmy się nimi jak się dało. Było również wiele innych przypadków na farmach wymagających interwencji. Były wypadki pobicia naszych chłopców, przez farmerów, były prośby o przeniesienia na inne farmy. Tragiczne były wypadki samotności żołnierzy rzuconych na odległe farmy, bez możliwości porozumienia się w języku angielskim. Sprawy te musiałem negocjować z kanadyjskim przedstawicielem min. rolnictwa, Christiansonem. Mielimy problemy z wstrzymywaniem z Anglii wypłat, należnych dla byłych żołnierzy z tytułu odprawy. Obawiali się, że po ich wypłaceniu, żołnierze rzucą farmy i przyjadą do miasta. Dominion Bank przetrzymywał te pieniądze i odmawiał doliczania procentów. Wiele spraw udało mi się załatwić, dzięki dobrej współpracy z redaktorem Synowieckim, i mecenasem Dubieńskim, który miał dobre kontakty z Christiansonem. Miałem trudności finansowe. Jedynym łupem z wojny, który mi został był album Mussoliniego. Nie pozwalałem chłopcom niszczyć i zabierać rzeczy. Ale po walce, w której zdobyliśmy zamek Mussoliniego della Caminata, zabraliśmy kilka drobiazgów na pamiątkę. Pozostał mi miecz Mussoliniego i 2 albumy z fotografiami. Niemądry byłem wówczas i powyrzucałem zdjęcia z albumu. Sam album sprzedałem w Kanadzie za 300 dolarów. Wystarczyło mi to na przeżycie kilku miesięcy i na wyjazd do Ottawy. Mieliśmy pretensje do farmerów i władz, że traktują nas jak jeńców wojennych. W pewnym momencie rozważałem nawet możliwość zorganizowania strajku, aby wymusić na nich właściwe traktowanie. Synowiecki odwiódł mnie od tego zamiaru i miał chyba rację. W Ottawie spotkałem członków Kongresu Polonii Kanadyjskiej i prosiłem ich o interwencję w naszej sprawie. Spotkałem po raz pierwszy Ostrowskiego a także Rozmarka z Kongresu Polonii Amerykańskiej. Było to moje pierwsze spotkanie z centralnymi władzami Polonii. Byłem wówczas młody, nie miałem doświadczenia i nie miałem zamiaru włączać się w wewnętrzne spory w Kongresie. Udało mi się załatwić sprawę emerytury, renty dla rannych, którzy przyjechali z nami. Kolega Sokołowski zwrócił uwagę, że nie nadaję się do lawirowania, że jestem zbyt prostolinijny. Zaproponował, żeby w moim imieniu mówił kol. Ostrowski. Zgodziłem się na to. Zgłosiłem chęć przystąpienia Kół Stowarzyszenia Polskich Kombatantów do Kongresu. Zamierzaliśmy przystąpić do zbudowania bazy materialnej Kół. Na początek proponowaliśmy oszczędnościowe kasy samopomocowe w Kołach. Kongres obiecał dać 200 000 dolarów na początek, ale to pozostało w sferze obietnic. Zwołałem zebranie wszystkich łączników do Toronto i zdałem im sprawę z moich rozmów w Kongresie. Zrezygnowałem ze stanowiska prezesa Kombatantów i na kolejnym walnym zebraniu wybrano prezesem Ostrowskiego. Dalsze moje losy prowadziły przez Vancouver. Pracowałem w tartaku z Antonim Barzyckim. Chodziłem do szkoły, aby podciągnąć swoje kwalifikacje. Skończyłem kurs dla księgowych, kurs medyczny pierwszej pomocy. Przez jakiś czas pracowałem na statku jako stuart. Złożem wniosek o paszport amerykański i o dziwo dostałem go łatwo, pewnie dzięki protekcji znajomego senatora z Seattle. Znalazłem się w San Francisco. Moje medyczne kursy pomogły mi w uzyskaniu pracy w pogotowiu. Z kolei dostałem bardzo dobrze płatną pracę jako księgowy, w końcu awansowałem do stanowiska kierownika działu planowania z 12 pracownikami. Jestem obecnie na emeryturze.”

POSIADANE ODZNACZENIA

Order Wojenny Virtuti Militari V Klasy (nr 10833)

MIEJSCE ZAMIESZKANIA PO WOJNIE
Kanada
INNE INFORMACJE (NP DOTYCZĄCE RODZINY, ITP)
ŹRÓDŁO DANYCH BIOGRAFICZNYCH

Archiwum Fundacji „Znaki Pamięci”
Kawalerowie Virtuti Militari 1792-1945.G.Łukomski.B.Polka.A.Suchcitz.- Wydawnictwo Uczelniane Politechniki Koszalińskiej – Koszalin 1997

SKANY / FOTOGRAFIE
OPIS ZAŁĄCZONYCH MATERIAŁÓW