Żołnierzy 2 Korpusu Polskiego
![]() Adolf Bocheński13/04/1909 – 18/07/1944 |
IMIĘ: Adolf |
NAZWISKO: Bocheński | |
IMIĘ OJCA: Adolf | |
IMIĘ MATKI: Maria | |
NAZWISKO RODOWE MATKI: Dunin-Borkowska | |
DATA URODZENIA: 13/04/1909 | |
MIEJSCE URODZENIA: Ponikwa | |
DATA ŚMIERCI: 18/07/1944 | |
MIEJSCE ŚMIERCI: Ankona | |
MIEJSCE POCHÓWKU: Polski Cmentarz Wojenny w Loreto |
ŻYCIE PRZED II WOJNĄ ŚWIATOWĄ |
Postać Adolfa Bocheńskiego we wspomnieniach Józefa Czapskiego, opublikowanych 23 lipca 1944 w piśmie „Orzeł Biały” wydawanym przez 2 Korpus Polski: Ppor. Adolf Bocheński „Nim rzucicie swój świetny reportaż na prasę, Dziś, kiedy zginął przy zdobyciu Ancony ppor. Adolf Bocheński — podejrzliwie „obstukuję” każde wielkie słowo, które mi się pod pióro ciśnie: czy nie ma w nim przesady, epitetu, który po roku czy dwóch, wyda się rozdmuchany, a dla samego Bocheńskiego, gdyby żył, z jego wspaniałym zmysłem humoru i ciętej ironii — drażniący i śmieszny. A przecież chcąc mówić o nim słowami najcichszymi i najbardziej ścisłymi nie można nie pisać słów najmocniejszych, musimy użyć słowo bohaterstwo, więcej, nawet musimy użyć słowa wielkość. „Nie ma ludzi niezastąpionych” — tak często słyszymy to zdanie — otóż nieprawda — są ludzie niezastąpieni. Tego splotu inteligencji okrutnie chłodnej, z charakterem, męstwem szaleńczym, wyjątkowej kultury i wiedzy, z hojnością i ciągłym porywem serca już nie spotkamy. Poznamy może umysły równie świetne, charaktery nie mniej hartowne, ale nikt już nie zajmie jedynego miejsca, jakie zajmował Bocheński nie tylko wśród nas — w wojsku, ale w kulturze polskiej i we współczesnej myśli politycznej. Garść wiadomości, spisana tu przeze mnie na gorąco, zebrana od Jego brata i paru przyjaciół, może być wstępem zaledwie do prac o nim ścisłych i głębszych. Życie Bocheńskiego powinno być przestudiowane i opowiedziane wszechstronnie; jego świetna kariera wojskowa, jego praca publicystyczna i polityczna, w której wykazał te same zalety, co w linii — odwagę, odwagę w dziedzinie przekonań tak rzadką u nas, odwagę myślenia do końca, nieraz wbrew temu, co najbardziej kochał, odwagę wypowiadania myśli niepopularnych, które drażniły najbardziej. Rok temu jechaliśmy razem autem przez rozpaloną iracką pustynię. Adzio zasypywał nas wierszami, które deklamować mógł godzinami zaczynając od Fausta, poprzez Baudelaire’a, aż do ukochanych pacyfistycznych wierszy Wittlina i rewolucyjnych Broniewskiego. Czy był w Polsce bardziej organiczny, bardziej całkowity wróg sekciarskiego partyjnictwa, totalistycznego światopoglądu, czy był człowiek, który jak on umiał lepiej „szlachetnie się różnić”, doceniać, szanować, nawet zacięcie bronić swoich przeciwników ideowych, czy był człowiek, który lepiej rozumiał, że kultura jest zespołem wartości najróżniejszych i nieraz sprzecznych, że to nie kilkanaście sloganów, logicznie ze sobą, związanych, ale stop i nawarstwienie elementów najróżniejszych? Otóż, gdy jechaliśmy tak przez pustynię, chude oazy i krzaki kwitnących, różowych i białych oleandrów pod Bagdadem, mówił nam o przyszłości, że chciałby zrobić jeszcze jedną rzecz, jeżeli przeżyje tę wojnę „chcę napisać kilkunastotomowe dzieło o polityce zagranicznej i polskiej z XVII wieku”. Już to kilkunastotomowe dzieło nigdy napisane nie będzie. Wspomnienia, które projektował również napisane nie będą. Zostaje nam w rękach jego mała książeczka „Między Niemcami a Rosją”, której żaden polityk polski nie będzie mógł pominąć, garść artykułów publicystycznych z „Buntu Młodych”, „Polityki”, „Drogi” i pamięć o przyjacielu, który odszedł. Przypomina się zdanie norwidowskie „Duch rozpoczynać woli”. *** Adolf Maria Bocheński urodził się w 1909 roku w rodzinnym majątku Ponikwie, w Małopolsce Wschodniej. W okresie wojny światowej już od piątego roku życia robi wielkie podróże, które na pewno przyśpieszają rozwój umysłowy przedwcześnie wrażliwego dziecka: Lwów, Budapeszt, Bukareszt, potem rok na samej linii frontu, potem Kijów, Petersburg, Torneo, Haparanda, Stockholm, Berlin i znowu Lwów. Kończy gimnazjum klasyczne we Lwowie i z trudem jest dopuszczony do matury, bo nie ma jeszcze 17 lat. Zaraz potem wyjeżdża do Paryża, gdzie mając mniej niż 20 lat kończy ze złotym medalem Ecole des Sciences Politiques. Potem, znowu we Lwowie, otrzymuje magisterium prawa. Jeszcze w gimnazjum pisze na spółkę z bratem książkę „O skłonnościach samobójczych narodu polskiego”, bardzo ostro atakując te cechy narodowe w duchu historycznej szkoły krakowskiej. Historia pasjonuje go od dzieciństwa, jak również wojsko. W Paryżu pisze wielką pracę, czysto strategiczną. Od 1929 r. zaczyna pisać systematycznie artykuły treści historycznej i politycznej w „Buncie Młodych”, którego jest jednym z założycieli. W roku 1937 ukazuje się w wydawnictwie „Polityki” jego książka „Między Niemcami a Rosją”. Książka sztandarowa, która wywołuje bardzo ostrą polemikę, ataki i zachwyty. Bocheński miał ze sobą również sześciomiesięczny staż w Pradze jako urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych. I tu moment charakterystyczny. Po sześciu miesiącach zostaje usunięty za obronę Doboszyńskiego po Myślenicach (1). Doboszyńskiego, którego politycznie był gwałtownym wrogiem, z którego tezami zawsze walczył. Ale taki już był Bocheński, że musiał zawsze bronić „szaleńców”, którzy byli w opałach. O koncepcjach politycznych Bocheńskiego będą pisać inni ludzie, którzy myśl jego śledzili od początku, którzy ją znają głębiej. Chcę tu zaznaczyć jedynie parę punktów istotnych. Był on zawsze i do końca namiętnym wrogiem tego, co jeszcze w liście z 13 czerwca r.b. nazywa „ślepym nacjonalizmem i szowinizmem (…)”. Idea Polski była w nim nierozerwalnie związana z myślą o wielkim, wielonarodowym państwie. Jeśli chodzi o stosunek Polaków do zagadnienia mniejszościowego — był on zawsze konsekwentnym i namiętnym obrońcą rozwiązywania spraw mniejszościowych na liniach skrajnie anty szowinistycznych. Stąd nieustająca polemika i walka Bocheńskiego z narodową demokracją, jak również w wielu wypadkach z obozem sanacyjnym, specjalnie po śmierci Marszałka Piłsudskiego. Artykuły Bocheńskiego w „Buncie Młodych” i w „Polityce” były konfiskowane najczęściej. Specjalnie sprawa ukraińska przejmowała Bocheńskiego. Wierzył w przyszłość Ukrainy, wierzył w możliwość, konieczność współżycia narodu polskiego z ukraińskim. Był jednym z niewielu ludzi w Polsce, którzy umieli myśleć Bezpośrednio przed wybuchem wojny Bocheński pracuje nad jedną z najpoważniejszych i najdalej idących prób normalizacji stosunków polsko-ukraińskich. Nie czas dziś pisać o nazwiskach ludzi, którzy tak z ukraińskiej jak i z polskiej strony w tej pracy brali udział, w pracy, która będąc na najlepszej drodze została urwana przez wojnę. Bocheński był namiętnym konserwatystą, kult jego dla tradycji był tak daleko posunięty, że nawet bliskim przyjaciołom wydawał się nieraz anachronizmem. Trzeba jednak przyjrzeć się głębiej konserwatyzmowi Bocheńskiego, żeby zrozumieć sens, dojrzeć korzenie jego myśli. Bocheński miał tak bezwzględny dar chłodnego, logicznego rozumowania, że dochodził nieraz do wniosków nieoczekiwanych i rewolucyjnych. Ten konserwatysta zaskakiwał nieraz zawodowych „postępowców” śmiałością koncepcji, gwałtownością ataku na to, co zwykł być nazywać „ciemnogrodem”. Ciemnogród wykrywał i piętnował równie na prawicy jak i na lewicy polskiej rzeczywistości. Korzenie konserwatyzmu Bocheńskiego tkwiły w pragnieniu przeskoczenia dwustu lat upadku Polski, nawiązania do tradycji państwowej Polski. O Ossolińskim mówił jak o bardzo bliskim znajomym. Dyskutował o jego polityce z ta samą pasją, z tym samym poczuciem aktualności, jakby mówił o polityce Becka. Z ramienia „Polityki” Bocheński zjeżdża przed wojną całe Bałkany od Węgier do Turcji, poznaje serbski, rumuński i nawet turecki do tego stopnia, że może w tych językach czytać, wszędzie nawiązuje kontakty, przyjaźni się z Bratiano i Maniu i przesyła świetne artykuły o Bałkanach; jeden z pierwszych w Polsce pisze o panturanizmie tureckim. Po paru tygodniach pobytu w tym kraju zadziwia swoją znajomością Turcji nawet starego znawcę i długoletniego ambasadora Sokolnickiego. W okresie tobruckim ma czas pisać artykuły do „Przy Kierownicy w Tobruku”, ma siły pomiędzy jednym patrolem a drugim iść do schronu położonego o sześć km od niego, żeby wziąć udział w dyskusji Pierwszą rzeczą, którą kupuje Bocheński, przewieziony jako ranny z Tobruku do Aleksandrii, Obrońca i wyznawca tradycji chrześcijańskiej i polskiej, był zawsze konsekwentnym wrogiem komunizmu, i nigdy niebezpieczeństwa tego w stosunku do Polski nie lekceważył. Pomimo wszelkich wysiłków żadna komisja wojskowa nie chce go przyjąć, na tyle jest chorowity i wątły. Latem 1939 roku robi sceny swym przyjaciołom żądając, by użyli wszystkich dróg i protekcji, by go do wojska przyjęto. |
LOSY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ (PRZED WSTĄPIENIEM DO ARMII ANDERSA) |
We wrześniu, dzięki znajomemu rotmistrzowi wstępuje jako ułan do 22 pułku ułanów. Z tymże pułkiem przechodzi na Węgry, skąd natychmiast przedostaje się do Francji. Tam kończy podchorążówkę w Coetquidan i z brygadą Podhalańską wyrusza pod Narvik, gdzie zostaje odznaczony Krzyżem Walecznych. Po powrocie do Francji bierze jeszcze udział w końcowym etapie kampanii francuskiej, a po kapitulacji przeprowadza całą swoją drużynę z Bretanii aż pod Marsylię. W przeciągu sześciu miesięcy pracuje w Tuluzie już na oku agentów Gestapo przeprowadzając wielką ilość oficerów i szeregowych przez Pireneje i Hiszpanię do Anglii. Specjalizuje się na trasach pirenejskich. |
PRZEBIEG SŁUŻBY W ARMII ANDERSA |
Po sześciu miesiącach wyrusza w przebraniu marynarza do Syrii, gdzie wstępuje do brygady Karpackiej. Okres życia Bocheńskiego, spędzony w Brygadzie, to rozdział specjalny, który opracować rausza jego koledzy z tamtej epoki: Erdman, Mieczysław Pruszyński, Ulatowski, Bielatowicz i inni. Spalenie przez niego włoskiej wieży obserwacyjnej, jego rekordowa ilość patroli zaczynając od patrolu, w którym zginął pierwszy Polak w Libii, a jego przyjaciel, pchor. Pieniążek, są w armii naszej sławne. Sam żartobliwie opowiadał po powrocie z Tobruku, że łatwiej mu już teraz chodzić na czworakach niż na dwóch nogach, dzięki tak licznym patrolom, gdzie na czworakach właśnie przywykł wędrować kilometrami wymacując miny w piasku. Do jakiego stopnia dosłownie zasłynął tam dziką odwagą, świadczy drobny, ale charakterystyczny fakt. Ojciec Innocenty Bocheński spotkał w Szkocji kaprala, który został przeniesiony z Libii do Szkocji. — Czy pan zna wypadkowo mojego brata — spytał Ojciec. — A jak godność? — Bocheński. I kapral nagle nisko się skłonił i powiedział Ojcu: „Bocheński? Ależ to nasz bohater narodowy”. Na końcu kampanii libijskiej Bocheński, odznaczony krzyżem Virtuti Militari i po raz drugi Krzyżem Walecznych, zostaje ciężko ranny. Opowiadał mi kiedyś jak o ciężkiej męce o konieczności leżenia w szpitalu, kiedy oddział jeszcze jest w walce. Teraz nie wytrzymał w szpitalu i ranny wrócił do oddziału, by być ze swymi kolegami „w potrzebie”, by zginąć. Nie wiem, czy był w wojsku oficer, którego stosunek do żołnierza był bardziej demokratyczny, więcej — bardziej braterski jak stosunek tego „wstecznika”, jak Bocheński lubił się sam żartobliwie nazywać. Jego koledzy opowiadają o tym dziesiątki historyjek. Kiedy brygada Karpacka wracała z Libii pod Aleksandrię na wypoczynek, Bocheński, wyznaczony jako kwatermistrz, wynajmuje na własny koszt Arabów, którzy stawiają namioty jego oddziałowi, żeby się chłopcy nie męczyli i pierwszej nocy nikogo nie wyznacza na wartę przez całą noc, bierze karabin i sam pełni wartę do rana. W okresie walk przed Cassinem wysłany na patrol na odcinek zaminowany oświadcza, że sam jest wykrywaczem min i idzie przez cały czas o pięć kroków przed patrolem. Taki już był Kawaler Maltański Adolf Maria Bocheński — Don Adolfo, jak się w listach podpisywał. Pod Monte Cassino wyróżnia się znowu. Prowadzi patrol między bunkrami niemieckimi, dochodzi pod sam szczyt zajętego wówczas przez Niemców Monte Cairo, dostaje trzy lekkie rany, a battle-dress jego jest przedziurawiony kulami w dziewięciu miejscach. Żartował, że go podejrzewano w szpitalu, czy nie porobił sobie tych dziur ołówkiem. W okresie Monte Cassino odwiedza go przyjaciel i skromnie mu radzi, by nie robił zbytnich wariactw. Na to Bocheński mu odpowiada, że już sobie zrobił w wojsku pewną markę, którą musi na tym samym przynajmniej poziomie utrzymać. W akcji pod Anconą zostaje ranny w pachwinę. Pomimo to w przeciągu trzech godzin nie schodzi ze swego stanowiska, potem raniony powtórnie w prawą rękę traci przytomność i zostaje przewieziony na punkt przeładunkowy. Odwiedza go brat. Bocheński przyjmuje go z ręką na temblaku. Na zapytanie, jak jest z jego zdrowiem, odpowiada z pewną irytacją, że to nie jest interesujące, bo i tak wyleci na minie, tłumaczy jednak bratu, że jedzie teraz na parę tygodni leczenia i pokazuje dwanaście tomów swego Gregoroviusa, które zamierza przestudiować do końca. Ale już trzeciego dnia, właśnie, kiedy ma być wysłany do szpitala Nr 1, dowiaduje się, że idzie jakieś auto z powrotem do jego pułku. Nie pytając lekarza, na własną odpowiedzialność, wraca do pułku. Jako specjalista od rozbrajania min, rozbraja je teraz lewą ręką i w chwili, kiedy wojska polskie 18 lipca zajmują zwycięsko Anconę, wyłapują jeńców niemieckich i witane są kwiatami przez ludność — porucznik Bocheński ginie przy rozbrajaniu dwudziestej trzeciej miny. Śmierć nastąpiła natychmiast. Ta garść faktów, którą spodziewamy się, że koledzy z najdroższego mu Karpackiego Pułku Ułanów wzbogacą szeregiem faktów, dalszych szczegółów oraz poprawek, nie daje jeszcze całkowitego oblicza Adolfa Bocheńskiego. Może wyjątkowy urok tego człowieka, który powodował, że był naprawdę kochany przez tak wielu ludzi z najróżniejszych środowisk i najróżniejszych formacji umysłowych — polegał na tym, że umiał łączyć wyjątkową świetność inteligencji, ciągłe rzutowanie myślowe, w którym często trudno było go dogonić rozmówcy, nie tylko z charakterem najwyższej próby i z głęboką, naprawdę chrześcijańską miłością bliźniego, ale także z jakąś absolutną skromnością i nieopuszczającym go zmysłem humoru. Nigdy nie mówił o sobie, nigdy się sobą nie zajmował, nienawidził, gdy mówiono mu o nim rzeczy przyjemne. Dla kolegów i przyjaciół miał uśmiech, dowcip i serdeczne braterstwo. Na dnie jednak był to człowiek smutny. Tragiczna dzisiejsza sytuacja Polski była raną jego serca, o której nigdy nie zapominał. Troska nie tylko o Polskę, troska o losy kultury europejskiej była nieustannym leitmotivem jego rozmów i myśli. Bocheński wiedział o tym już od lata 1939 roku — ani chwili nie ulegał łatwym złudzeniom — jak daleko losy tej kultury są zagrożone. *** Bocheński rozumiał dobrze konieczność wyboru, nawet konieczności politycznych kompromisów, ale należał do tych ludzi, którzy na każdym kroku gotowi są wybrać prędzej śmierć niż zafałszowanie, skurczenie tego, w czym widział istotę wielkiej tradycji i wielkiej kultury polskiej. Nie zapomną Bocheńskiego jego koledzy bojowi, jego przyjaciele polityczni, jego czytelnicy. Wszyscy, którzy go znali i kochali. Bocheński to kamień z drogocennego kruszcu „rzucony na szaniec”. Józef Czapski („Orzeł Biały” 23 lipca 1944 r.) |
LOSY POWOJENNE |
POSIADANE ODZNACZENIA |
Srebrny Krzyż Orderu Wojennego Virtuti Militari |
MIEJSCE ZAMIESZKANIA PO WOJNIE |
INNE INFORMACJE (NP DOTYCZĄCE RODZINY, ITP) |
Skwery w Warszawie i we Wrocławiu noszą Jego imię. Pochodził z rodziny ziemiańskiej herbu Rawicz. |
ŹRÓDŁO DANYCH BIOGRAFICZNYCH |
Stanisław Cat-Mackiewicz ” Wunderking.Rzecz o Adolfie Bocheńskim.-Uniwersitas |
SKANY / FOTOGRAFIE |
OPIS ZAŁĄCZONYCH MATERIAŁÓW |
Adolf Bocheński – źródło : muzhp.pl |